II. (cz.2)


            Niegdyś, bardzo dawno temu, ludzie walczyli w imię pewnych wartości. Mawiano, że są ważniejsze od życia. Bóg, honor, ojczyzna – to dla nich przelewano krew na polach największych bitew w dziejach ludzkości. Często jednak powody były bardziej błahe – jak imperialne pragnienia jednego człowieka. Przywódca ten miał w sobie tyle charyzmy, że żołnierze pozostawiali żony i dzieci, by walczyć pod rozkazami wielkiego wodza. Nawet jeśli ów wódz był głupcem! To dawne czasy. Wiele z tego, co wtedy istniało, prześlizgnęło się światu przez palce. Zostało utracone przez pragnienie bogactwa. Materializm leży bardzo głęboko na dnie serc ludzkich, sprytnie zatruwając umysły. Już nie wierzymy, że honor może nas uratować. Stabilizacja i bezpieczeństwo – to jest ważne. Dawnych czasów już nikt nie pamięta. A Lucjan Namierowski zastanawiał się czy, gdyby wybuchła wojna, ktokolwiek by za niego oddał życie. Zawsze, kiedy to pytanie pojawiało się w jego głowie, uśmiechał się gorzko. Doskonale znał odpowiedź. Słuchały go setki tysięcy żołnierzy, podatnych na jego wpływ. Zwykły człowiek się nie liczył. Był zbyt słaby. Lucjan czasami ubolewał nad marnością swoich poddanych, wzdychając za czasami, gdy każdy walczył w obronie swoich wartości. Wystarczyło mieć miecz lub karabin oraz odwagę. A tego teraz wszystkim brakowało. 
            Urodził się z piętnem władzy tak potężnej, że nikt nie mógłby mu jej odebrać. Przez lata utwierdzał się w przekonaniu, że jego moc sięga najodleglejszych zakamarków świata. Obserwował ojca i jego nieudolność w docieraniu do ludzkich umysłów. Lucjan, w przeciwieństwie do niego, potrafił chwycić za serce i trzymać, pulsujące, w dłoni tak długo, aż wypłynęła z niego ostatnia kropla krwi. Nędzne ochłapy wyrzucał. Uzależniał od siebie ludzi, poznając ich tajemnice i ofiarując coś bez czego nie mogliby przetrwać. Rozdawał życie. Jeśli jego ojciec zrobił ze Strefy potęgę, to on przemienił ją w Królestwo Niebieskie z jedynym, miłościwie panującym bogiem. Gdyby tylko chciał, zmiótłby ludzkość z powierzchni Ziemi i stworzył wszystko od nowa. Jednak nie był głupcem! W grze świata przypadła mu rola rozdającego bardzo cenne karty. Nie porzuciłby ich na rzecz nowej, czystszej talii. Już jako młody chłopiec znał swoje przeznaczenie. Wędrował w kierunku jego spełnienia cierpliwie, chłodno kalkulując podział strat i korzyści. Obserwował, nie dając po sobie znać, że się uczy. Niewiele czasu zajęło mu zmiecenie dawnych członków Rady Najwyższej z ich wysokich pozycji. Upadali szybko i bardzo boleśnie, zostawiając miejsce młodszym, posłusznym Lucjanowi. Nowy przywódca nie był jak swój ojciec! Nie dzielił się władzą w żadnym stopniu. Od prawie dwudziestu lat rządził twardą ręką człowieka wybitnego, każdego dnia pracując na zapisanie się w historii świata. Lucjan Namierowski choć nie wierzył w Boga, bardzo pragnął Nim być.
            Obrócił się od okna i zerknął na zegar, wiszący nad podwójnymi, rozsuwanymi drzwiami. Odliczał czas do pojawienia się wyjątkowego gościa. Czekał na swoją przyszłą królową, którą będzie mógł z równą łatwością kierować jak prostym motłochem. Za niecałą godzinę miała pojawić się w jego gabinecie – młoda, niewinna, naiwnie wierząca, że zdoła coś zdziałać jako żona przywódcy. Bardzo długo zastanawiał się nad wskazaniem jej jako kandydatki. Miała wiele wad, których lud mógłby nie zaakceptować. Jednocześnie te przywary stanowiły ogromną zaletę dla jego rodu. Otóż, jeszcze przed narodzinami Lidia Tolbert otrzymała cechę, jakiej większość ludzi nie miała – niezależność. Jej osobowość nie była ograniczona rzędami cyferek wystukanych na ekranie podczas programowania. Można ją było kształtować jak rzeźbę, a potem sprawić, by zastygła w odpowiedniej formie. Nie była betonem. Krył się w niej ogromny potencjał! Może brakowało jej pewnego wdzięku, szczególnej urody czy wybitnej inteligencji… Ale, do diaska, była córką Jezebel – kobiety tak chłodnej i pięknej, że swego czasu łamała serca najtwardszym mężczyznom – więc musiała coś znaczyć. Musiało być w niej coś wyjątkowego. Lucjan pragnął wyciągnąć to na światło dzienne. Stworzyć istotę, która perfekcyjnie łączyłaby się z jego synem i wydała na świat godnych potomków. Takich, którzy nie będą rządzić wyłącznie Ziemią, Księżycem i marną, opustoszałą planetą. Potomkowie Lucjana Namierowskiego musieli panować nad całą galaktyką!
            W gabinecie, na sto dwudziestym piątym piętrze Siedziby Przywódcy Niebieskiej Strefy, rozbrzmiał dzwonek. Ów przywódca, wysoki brunet w szarym garniturze, machnął niedbale ręką, otwierając drzwi.
            Do wnętrza wkroczył jego asystent. Skinął głową, witając się. Choć pracował w siedzibie od kilku lat, nadal z trudem powstrzymywał drżenie dłoni, wkraczając do gabinetu szefa. Był spokojnym, młodym mężczyzną, ale nienawidził spojrzeń, jakie przywódca rzucał wszystkim podwładnym. Gdy patrzyły na człowieka te chłodne oczy o odcieniu szarej cyny, zaczynałeś odczuwać jak nisko egzystujesz w hierarchii przywódcy i z jaką łatwością jest w stanie zrzucić cię jeszcze niżej. Dlatego Kamal starł się jak mógł, by żyć w miarę wysoko.
  Słucham, Kamal – powiedział, nie patrząc na swego asystenta. Ponownie lustrował spojrzeniem Odessę. Ze swojego okna miał widok na Morze Czarne i kilka niższych wieżowców niezasłaniających wody.
   Przychodzę ze złymi wieściami, Przywódco – rzekł.
            Lucjan spiął mięśnie, analizując w głowie, jaki jego plan mógł się tego dnia nie udać. Wszystko przebiegało pomyślnie.
  Tak? – wycedził z tak wielkim spokojem,  że Kamalowi przeszły ciarki po plecach. – Jakie to „złe” wieści?
            Zawahał się.
   Nasi informatorzy donoszą, że samolot panny Lidii Tolbert uległ wypadkowi.
  Jak poważnemu?
  Uderzył w niego pocisk rebeliantów – wypluł najszybciej jak było to możliwe.
            Lucjan zmrużył oczy i odwrócił się powoli w stronę chłopaka. Na twarzy miał wyraz głębokiego zamyślenia. Czy ten gówniarz postradał rozum, że przychodzi do niego z takimi informacjami?! Nie miał za grosz instynktu samozachowawczego? Niech jeszcze powie, że wszyscy obecni na pokładzie zginęli!
  To nie są dobre wieści – zauważył chłodno.
  Zgadzam się…
  Zgadasz się..! – uśmiechnął się, ukazując przesadne uradowanie. – Jak wspaniale, że mój asystent się ze mną zgadza! Co z dziewczyną?
  Ciała, które znaleziono…
 Nie obchodzą mnie ciała. Dziewczyna!
  Nie mamy informacji.
  W takim razie zdobądź je. W którym to miejscu? Naczelnik lotnictwa wysłał już tam drony?
  Tak jest. Rejon nigeryjski. W pobliżu miejscowości Abudża. 
  Informuj mnie na bieżąco. Możesz wyjść. – Poczekał, aż chłopak opuścił pomieszczenie i zdjął marynarkę. Podwinął rękaw białej koszuli. Przesunął palcem po prawym przedramieniu. Nacisnął drobną wypukłość skóry przykrywającej drobny chip. Jego ręka rozbłysła błękitnym światłem, a po chwili nad dłonią pojawił się hologramowy ekran. Lucjan rozciągnął go między dłońmi i zawiesił w powietrzu.
  Zobaczmy, gdzie się ukrywasz – mruknął. Jego myśli sterowały ekranem, aż w końcu pojawiła się na nim mapa Żółtej Strefy. Komputer odnalazł miejscowość i przełączył widok na tryb satelitarny. Nad piaskami pustyni wyraźnie dostrzec można było, unoszący się w powietrzu, czarny dym. Sukinsyński motłoch rozbił mu samolot! Rebelianci zdecydowanie na zbyt wiele sobie ostatnimi czasy pozwalali. Podłączył się pod bazę ludności, chronioną przez jego służby specjalne. Wyszukał Lidię. Minęła dłuższa chwila zanim na ekranie pojawiło się zdjęcie dziewczyny i jej dokładna lokalizacja. Czerwona kropka przemieszczała się po mapie, coraz bardziej oddalając się od miejsca katastrofy.

 Ciekawie – szepnął. – Bardzo ciekawie.