Niegdyś,
bardzo dawno temu, ludzie walczyli w imię pewnych wartości. Mawiano, że są
ważniejsze od życia. Bóg, honor, ojczyzna – to dla nich przelewano krew na
polach największych bitew w dziejach ludzkości. Często jednak powody były
bardziej błahe – jak imperialne pragnienia jednego człowieka. Przywódca ten
miał w sobie tyle charyzmy, że żołnierze pozostawiali żony i dzieci, by walczyć
pod rozkazami wielkiego wodza. Nawet jeśli ów wódz był głupcem! To dawne czasy.
Wiele z tego, co wtedy istniało, prześlizgnęło się światu przez palce. Zostało
utracone przez pragnienie bogactwa. Materializm leży bardzo głęboko na dnie
serc ludzkich, sprytnie zatruwając umysły. Już nie wierzymy, że honor może nas
uratować. Stabilizacja i bezpieczeństwo – to jest ważne. Dawnych czasów już
nikt nie pamięta. A Lucjan Namierowski zastanawiał się czy, gdyby wybuchła
wojna, ktokolwiek by za niego oddał życie. Zawsze, kiedy to pytanie pojawiało
się w jego głowie, uśmiechał się gorzko. Doskonale znał odpowiedź. Słuchały go
setki tysięcy żołnierzy, podatnych na jego wpływ. Zwykły człowiek się nie liczył.
Był zbyt słaby. Lucjan czasami ubolewał nad marnością swoich poddanych,
wzdychając za czasami, gdy każdy walczył w obronie swoich wartości. Wystarczyło
mieć miecz lub karabin oraz odwagę. A tego teraz wszystkim brakowało.
Urodził się
z piętnem władzy tak potężnej, że nikt nie mógłby mu jej odebrać. Przez lata
utwierdzał się w przekonaniu, że jego moc sięga najodleglejszych zakamarków
świata. Obserwował ojca i jego nieudolność w docieraniu do ludzkich umysłów.
Lucjan, w przeciwieństwie do niego, potrafił chwycić za serce i trzymać,
pulsujące, w dłoni tak długo, aż wypłynęła z niego ostatnia kropla krwi. Nędzne
ochłapy wyrzucał. Uzależniał od siebie ludzi, poznając ich tajemnice i ofiarując
coś bez czego nie mogliby przetrwać. Rozdawał życie. Jeśli jego ojciec zrobił
ze Strefy potęgę, to on przemienił ją w Królestwo Niebieskie z jedynym,
miłościwie panującym bogiem. Gdyby tylko chciał, zmiótłby ludzkość z
powierzchni Ziemi i stworzył wszystko od nowa. Jednak nie był głupcem! W grze
świata przypadła mu rola rozdającego bardzo cenne karty. Nie porzuciłby ich na
rzecz nowej, czystszej talii. Już jako młody chłopiec znał swoje przeznaczenie.
Wędrował w kierunku jego spełnienia cierpliwie, chłodno kalkulując podział
strat i korzyści. Obserwował, nie dając po sobie znać, że się uczy. Niewiele
czasu zajęło mu zmiecenie dawnych członków Rady Najwyższej z ich wysokich
pozycji. Upadali szybko i bardzo boleśnie, zostawiając miejsce młodszym, posłusznym
Lucjanowi. Nowy przywódca nie był jak swój ojciec! Nie dzielił się władzą w
żadnym stopniu. Od prawie dwudziestu lat rządził twardą ręką człowieka
wybitnego, każdego dnia pracując na zapisanie się w historii świata. Lucjan
Namierowski choć nie wierzył w Boga, bardzo pragnął Nim być.
Obrócił się
od okna i zerknął na zegar, wiszący nad podwójnymi, rozsuwanymi drzwiami.
Odliczał czas do pojawienia się wyjątkowego gościa. Czekał na swoją przyszłą
królową, którą będzie mógł z równą łatwością kierować jak prostym motłochem. Za
niecałą godzinę miała pojawić się w jego gabinecie – młoda, niewinna, naiwnie
wierząca, że zdoła coś zdziałać jako żona przywódcy. Bardzo długo zastanawiał
się nad wskazaniem jej jako kandydatki. Miała wiele wad, których lud mógłby nie
zaakceptować. Jednocześnie te przywary stanowiły ogromną zaletę dla jego rodu.
Otóż, jeszcze przed narodzinami Lidia Tolbert otrzymała cechę, jakiej większość
ludzi nie miała – niezależność. Jej osobowość nie była ograniczona rzędami
cyferek wystukanych na ekranie podczas programowania. Można ją było kształtować
jak rzeźbę, a potem sprawić, by zastygła w odpowiedniej formie. Nie była
betonem. Krył się w niej ogromny potencjał! Może brakowało jej pewnego wdzięku,
szczególnej urody czy wybitnej inteligencji… Ale, do diaska, była córką Jezebel
– kobiety tak chłodnej i pięknej, że swego czasu łamała serca najtwardszym
mężczyznom – więc musiała coś znaczyć. Musiało być w niej coś wyjątkowego.
Lucjan pragnął wyciągnąć to na światło dzienne. Stworzyć istotę, która perfekcyjnie
łączyłaby się z jego synem i wydała na świat godnych potomków. Takich, którzy
nie będą rządzić wyłącznie Ziemią, Księżycem i marną, opustoszałą planetą.
Potomkowie Lucjana Namierowskiego musieli panować nad całą galaktyką!
W
gabinecie, na sto dwudziestym piątym piętrze Siedziby Przywódcy Niebieskiej
Strefy, rozbrzmiał dzwonek. Ów przywódca, wysoki brunet w szarym garniturze,
machnął niedbale ręką, otwierając drzwi.
Do wnętrza
wkroczył jego asystent. Skinął głową, witając się. Choć pracował w siedzibie od
kilku lat, nadal z trudem powstrzymywał drżenie dłoni, wkraczając do gabinetu
szefa. Był spokojnym, młodym mężczyzną, ale nienawidził spojrzeń, jakie
przywódca rzucał wszystkim podwładnym. Gdy patrzyły na człowieka te chłodne
oczy o odcieniu szarej cyny, zaczynałeś odczuwać jak nisko egzystujesz w
hierarchii przywódcy i z jaką łatwością jest w stanie zrzucić cię jeszcze
niżej. Dlatego Kamal starł się jak mógł, by żyć w miarę wysoko.
– Słucham, Kamal –
powiedział, nie patrząc na swego asystenta. Ponownie lustrował spojrzeniem
Odessę. Ze swojego okna miał widok na Morze Czarne i kilka niższych wieżowców
niezasłaniających wody.
– Przychodzę ze złymi wieściami, Przywódco –
rzekł.
Lucjan
spiął mięśnie, analizując w głowie, jaki jego plan mógł się tego dnia nie udać.
Wszystko przebiegało pomyślnie.
– Tak? – wycedził z tak
wielkim spokojem, że Kamalowi przeszły ciarki po plecach. – Jakie to
„złe” wieści?
Zawahał
się.
–
Nasi informatorzy donoszą, że samolot panny Lidii Tolbert uległ wypadkowi.
– Jak poważnemu?
– Uderzył w niego pocisk
rebeliantów – wypluł najszybciej jak było to możliwe.
Lucjan
zmrużył oczy i odwrócił się powoli w stronę chłopaka. Na twarzy miał wyraz
głębokiego zamyślenia. Czy ten gówniarz postradał rozum, że przychodzi do niego
z takimi informacjami?! Nie miał za grosz instynktu samozachowawczego? Niech
jeszcze powie, że wszyscy obecni na pokładzie zginęli!
– To nie są dobre wieści
– zauważył chłodno.
– Zgadzam się…
– Zgadasz się..! –
uśmiechnął się, ukazując przesadne uradowanie. – Jak wspaniale, że mój asystent
się ze mną zgadza! Co z dziewczyną?
– Ciała, które
znaleziono…
–Nie obchodzą mnie ciała. Dziewczyna!
– Nie mamy informacji.
– W takim razie zdobądź
je. W którym to miejscu? Naczelnik lotnictwa wysłał już tam drony?
– Tak jest. Rejon
nigeryjski. W pobliżu miejscowości Abudża.
– Informuj mnie na
bieżąco. Możesz wyjść. – Poczekał, aż chłopak opuścił pomieszczenie i zdjął
marynarkę. Podwinął rękaw białej koszuli. Przesunął palcem po prawym
przedramieniu. Nacisnął drobną wypukłość skóry przykrywającej drobny chip. Jego
ręka rozbłysła błękitnym światłem, a po chwili nad dłonią pojawił się
hologramowy ekran. Lucjan rozciągnął go między dłońmi i zawiesił w powietrzu.
– Zobaczmy, gdzie się
ukrywasz – mruknął. Jego myśli sterowały ekranem, aż w końcu pojawiła się na
nim mapa Żółtej Strefy. Komputer odnalazł miejscowość i przełączył widok na
tryb satelitarny. Nad piaskami pustyni wyraźnie dostrzec można było, unoszący
się w powietrzu, czarny dym. Sukinsyński motłoch rozbił mu samolot! Rebelianci
zdecydowanie na zbyt wiele sobie ostatnimi czasy pozwalali. Podłączył się pod
bazę ludności, chronioną przez jego służby specjalne. Wyszukał Lidię. Minęła
dłuższa chwila zanim na ekranie pojawiło się zdjęcie dziewczyny i jej dokładna
lokalizacja. Czerwona kropka przemieszczała się po mapie, coraz bardziej
oddalając się od miejsca katastrofy.
–
Ciekawie – szepnął. – Bardzo ciekawie.