Jechaliście
kiedyś pociągiem przez ukraińskie stepy? Dwanaście godzin podróży plackartą w
towarzystwie żołnierza jadącego na front, przestraszonej dziewczyny i dwóch
starszych pań. I tylko dopóki nie zapadnie zmrok ktoś przejdzie środkiem
wagonu sprzedając mleko, bułki albo gazety – najczęściej udając niesłyszącego.
Podobno pani Rowling wpadła na pomysł opowieści o Harrym Potterze podczas
czterogodzinnej podróży pociągiem. Cóż, ja jechałam nieco dłużej, ale trzęsło
tak rytmicznie, że można było myśleć tylko o zaśnięciu. Przejazd plackartą to
naprawdę najmilsza podróż po torach, jaką dane mi było przeżyć. Teraz tylko Kolej Transsyberyjska! Spotkałam tam niesamowitych ludzi – bo tak naprawdę w
wagonie może pojawić się każdy. Szczerze polecam Wam podróż na Ukrainę!
Najlepiej jak najszybciej, póki nie zachłyśnie się światem zachodnim i nie
utraci swej duszy. A gdy już, mniej lub
bardziej przypadkowo, tam będziecie – koniecznie przejedźcie się marszrutką.
Już nigdy nie będziecie narzekać na tłok w polskiej komunikacji miejskiej. :)
*
To
zadziwiające jak ogromny wpływ na rzeczywistość mogą mieć najbardziej
niepozorne przedmioty. Są tak drobne, że nieuważny człowiek mógłby je łatwo
zniszczyć, a kryją w sobie wielki potencjał. Dzięki inteligencji i wyobraźni
twórców nabrały dużego znaczenia. Ale czy rzeczywiście ich zniknięcie zaważyłoby
na losach świata? Tego Lidia nie wiedziała. Była jednak wdzięczna wszystkim
przywódcom w dziejach nowoczesnej ludzkości, że nie postawili człowieka w
takiej sytuacji. Doprowadzili do tego, że choć hierarchia nadal istnieje, każdy
mieszkaniec Ziemi jest istotny. Świat nigdy o nim nie zapomni: nieważne czy
jest członkiem Rady Najwyższej czy pracownikiem fabryki. Każdy ma zapewniony
dostatek i bezpieczeństwo. Człowiek tak wiele potrafi ofiarować drugiemu
człowiekowi. We wszystkich umysłach skryta jest bystrość i zdolność do nauki, a
to najważniejszy warunek sukcesu. Pomimo to, Lidia cieszyła się, że od
urodzenia posiadała dobrą pozycję społeczną. A niebawem awansuje jeszcze wyżej!
Budziło to w niej wielkie podniecenie, ale też niepewność. Obawiała się wyzwań,
jakie stawiane są przed żoną Przywódcy Niebieskiej Strefy – najważniejszej i
najpotężniejszej ze stref. Miała być matką ludu, jego głosem i sercem.
Przeanalizowała postawy wszystkich dotychczasowych przywódczyń i, choć bardzo
się starała, w żadnej z nich nie potrafiła odnaleźć siebie. Chodziła z gracją,
wiedziała komu rozdawać uśmiechy, a komu chłodne spojrzenia, a jednak
pozostawała pewna luka, której nie potrafiła wypełnić.
– Odkryjesz to, gdy już znajdziesz się u boku
przywódcy – pocieszała matka, obyta w sferze władzy. Lidia gorąco w to
wierzyła. W innym przypadku czułaby się zgubiona. Odessa przyciągała ją swoją
potęgą oraz byciem stolicą świata. Czuła miłe łaskotanie w brzuchu na myśl o
tych wszystkich interesujących wydarzeniach kulturalnych i ogromnych sklepach z
najnowszymi kolekcjami wybitnych projektantów. Miała także cichą nadzieję, że w
końcu osobiście pozna swojego narzeczonego. Pomimo tego, iż byli zaręczeni już
od dwa tysiące sto dziewięćdziesiątego siódmego roku, ona widziała go tylko na
hologramach plotkarskich portali. Odkąd skończyła jedenaście lat czekała na ten
dzień. Starannie uczyła się historii, geografii i przedsiębiorczości, by olśnić
inteligencją przyszłego przywódcę. Musiała czymś przyćmić fakt, że nielegalnie
przyszła na świat i jej osoba wyróżnia się pewnymi niedociągnięciami w
porównaniu do młodych dziewcząt stworzonych i zaprogramowanych w laboratoriach.
Musiała być po prostu twarda. Doznała ogromnego zaszczytu, gdy obecny przywódca
wybrał ją na żonę dla swego syna. Matka wytłumaczyła jej, że jej aktualna
pozycja może przyciągać niebezpiecznych ludzi.
– I nie chodzi tu tylko o rebeliantów –
powiedziała w przeddzień wyjazdu Lidii. – Córki dyplomatów czy członków Rady
Najwyższej mogą poczuć się niekomfortowo w sytuacji, w której to one nie
zostały wybrane. Ich matki również. Kobieta, jakkolwiek nie stworzona, zawsze
będzie nosić w sobie dozę zazdrości.
Lidia nie
rozumiała. Już przyzwyczaiła się do myśli, że jej miejsce będzie w Odessie, w
kręgach władzy. Nie mogła sobie wyobrazić, by ktoś tego nie akceptował.
Pozostawał tylko drobny fakt: nikt nie wiedział o tym, że to ona jest
narzeczoną. Miała zostać oficjalnie przedstawiona na jutrzejszym przyjęciu
zorganizowanym w siedzibie rządu. Właśnie dlatego leciała tam dzień wcześniej
samolotem niewykrywanym przez radary.
Stała,
opierając dłonie na szklanym blacie stołu, na którym znajdowała się
ciężka, srebrna szkatułka. Zawartości pudełka pilnowała jak oka w głowie. Jego
zawartość wnosiła w posagu, a była to najcenniejsza rzecz, jaką jej rodzina
posiadała. Przedmiot, który w nieodpowiednich rękach mógłby przynieść zagładę,
ale który dobrze wykorzystany przyniesie jej rodowi wieczną pamięć i wpływy.
Byli przecież tylko rodziną skromnego członka Rady Zielonej Strefy. Zamożną, aczkolwiek
niewiele znaczącą. Dlatego wybranie Lidii na żonę było takim zaszczytem. A
także szansą, której nie można zmarnować. Jedynym skarbem, jaki mieli była ta
wiekowa karta pamięci, zaszyfrowana w taki sposób, by tylko Lidia mogła ją
odczytać i to w bardzo długim czasie. Nie wiedziała, co na niej jest.
Przeczuwała, że to nie jest odpowiedni czas na taką wiedzę. Czuła się zbyt
młoda na władzę, a co dopiero na wielkie tajemnice!
– Wszystko w
porządku? – Jej rozmyślania przerwał głos pokładowej asystentki. Zerknęła na
feminoida, podchodzącego do stołu. Szybko zamknęła szkatułkę. – Potrzebuje pani
czegoś?
– Dziękuję, Beatrice – odparła łagodnie. –
Chcę pobyć sama przed wylądowaniem.
– Rozumiem.
Przepraszam za narzucanie się.
Dziewczyna
uśmiechnęła się, odprowadzając robota spojrzeniem niebieskich oczu. Ceniła
maszyny za to, że były o wiele prostsze w obsłudze niż ludzie. Psychologia
nigdy nie była jej najmocniejszą stroną.
Odwróciła
się w stronę lustra. Otaksowała swoje odbicie, nie włączając głosu wizażysty
wytykającego jej wady. Musiała w końcu nauczyć się maskować je sama. Otworzyła
szufladę pod lustrem i wyjęła z niej strzykawkę oraz mały, przezroczysty
pojemniczek z bladoróżowym płynem. Wbiła igłę w policzek, krzywiąc się lekko.
Jako dziecko zrodzone z nieczystości miała brzydką cerę, którą skrywały tylko
zastrzyki maskujące, przyjmowane dwa razy dziennie. Gdy raz odważyła się je
odstawić, na twarzy wyskoczyły jej obrzydliwe czerwone krostki. Była po prostu
brzydka! By złagodzić pieczenie, wklepała ochronny krem, a po jego wchłonięciu
nałożyła puder. No, dzięki tym drobnym zabiegom, wyglądała tak naturalnie jak
siedemnastolatka z laboratorium! Dobrze, że przed wylotem, zdążyła na zabieg u
dermatologa i kosmetyczki. Zadowolona z siebie, włączyła wizażystę. Niemal
czuła jak lustro otaksowuje ją wzrokiem. Przyglądało się szczupłej figurze,
długim, jasnym – niemal białym - włosom, owalnej twarzy. Skrzywiło się na widok
lekko zadartego nosa.
– Starasz się jak możesz, by być idealną –
powiedział sztuczny, męski głos, sylabizując przeciągle. Mówił ze śmiesznym,
wydelikaconym akcentem. – Ale nos nadal masz fe! I te rzęsy..! Przydałaby się
odżywka. Czyżbyś o niej zapominała? Tylko codzienne używanie sprawi, że
będziesz miała ciemne i długie rzęsy.
– Używam jej – westchnęła. A już myślała, że
choć dziś się udało. – Rano odwiedziłam kosmetyczkę.
– Och, widzisz! Nawet ona ci już nie pomoże.
Biedna dziewczyna…
– Mam jasne włosy – przypomniała. – I bladą
skórę.
– Same minusy. Cieszę się, że to rozumiesz. Ale
żeby być piękną, musisz mieć rzęsy do Wenus!
– Powiesz mi kiedyś coś miłego?
– Jestem lustrem. Muszę krytykować.
Westchnęła ciężko i wyłączyła je.
Nienawidziła technologii wspierającej urodę. A już najmocniej nie przepadała za
Joeffreyem – swoim osobistym robotem lustrzanym, który chyba odwzajemniał jej
uczucia.
Opadła na
kremowy fotel. Widok za szerokim na cztery metry oknem był oszałamiający.
Właśnie wlecieli nad Żółtą Strefę. Majestatyczne pustynie roztaczały się pod
nimi. Ciche i spokojne niczym średniowieczne królowe. Piękne. Wiedziała jednak,
że wystarczy chwila, by to piękno przybrało bardziej drastyczną postać. Jeżeli
czegokolwiek nauczyła się w rodzinnym domu, to tego, że pod maską, jakkolwiek
piękna by ona nie była, kryje się często gorycz i nienawiść. Nie zakryje jej
idealna, śniada cera, doskonałe, asymetryczne rysy twarzy czy suknie wspaniale
podkreślające szczupłą sylwetkę.
Zacisnęła
powieki, myśląc o matce. Jezebel ……. była kobietą o oszałamiającej urodzie. W
genach przekazała córce jedynie oczy: duże, niebieskie, błyszczące jak szafiry,
które zawieszała na smukłej szyi. Przechadzała się korytarzami rezydencji w
Montevideo, instruując pokojówki jak mają wykonywać swoją pracę. Niezwykle
rzadko zdarzało się, by odwiedzała córkę. Ich spotkania ograniczały się do
wspólnie zjadanych posiłków, od których zresztą matka stroniła oraz krótkich
wizyt składanych przez kobietę w sali lekcyjnej. Pytała nauczycieli jak idą
postępy w nauce, po czym znikała. Powtarzała, że życie na odludziu ją nudzi.
Nie potrafiła znaleźć żadnych rozrywek. I choć Montevideo było jednym z
największych miast Ziemi, wypełnionym kinami, salami koncertowymi i galeriami,
Jezebel uważała je za prowincję, niezdolną równać się z Odessą. Stolica świata
była jej nieosiągalnym marzeniem. Szczytem, na który bardzo pragnęła się
wspiąć, zapominając jednak, że szpilki i wytworne stroje tylko utrudniają
wysokogórskie wyprawy. Wiecznie narzekała, próbując zmusić tym męża do
kandydowania do Rady Najwyższej.
– Nie ma w tobie za grosz ambicji – syczała
głośno, by zgromadzeni wokół znajomi mogli ją usłyszeć. – Jesteś tak bardzo
nudny! Dlaczego za ciebie wyszłam..? – jęczała. I choć nikt nie odpowiedział nigdy
na to pytanie, wszyscy doskonale znali odpowiedź. Jezebel była córką wpływowego
przedsiębiorcy Niebieskiej Strefy, który jednak zhańbił się współpracą z
rebeliantami. A takie związki nigdy ostatecznie nie okazują się dobre.
Mężczyzna stracił cały majątek i wylądował w ośrodku rehabilitacyjnym Czerwonej
Strefy, gdzie zmarł po kilku dniach pobytu. Jego jedyna córka została sama i
gdyby nie szalona propozycja młodego polityka, skończyłaby na bruku. Musiała
przyjąć oświadczyny, a on naiwnie wierzył, że kiedyś uda mu się rozkochać w
sobie żonę. Bo sam był w niej szalenie zakochany. Niski, chudy, piegowaty
młodzieniec, który nie miał dużych aspiracji. Nudziarz – jak zwykli mówić jego
znajomi. Jego Lidia też niezmiernie rzadko widywała.
Ziewnęła,
wdzięcznie zasłaniając usta dłonią. Podróż ją męczyła! Żałowała, że nie
przewidziano jakichkolwiek postoi, podczas których mogłaby wyjść z samolotu i
zaczerpnąć świeżego powietrza. Pięciogodzinny lot był zbyt wyczerpujący! Przez
chwilę pomyślała, że zaśnięcie jest dobrą alternatywą dla kolejnej samotnej
godziny, ale potem szybko przypomniała sobie jak sen niekorzystnie działa na
efekt zabiegów kosmetycznych. Zrezygnowana, włączyła portal informacyjny. Z jej
smukłego, złotego smartwacha wyskoczyła jasna smuga światła po czym pojawił się
nad nim hologramowy ekran. Przesuwała spojrzeniem po nagłówkach wiadomości,
rutynowo odnotowując w głowie nowe, warte zainteresowania fakty. Zatrzymała się
dopiero na wzmiance o jutrzejszym przyjęciu, podczas którego, jak spekulowały media,
przywódca Niebieskiej Strefy miał przedstawić światu swoją przyszłą synową.
Lidia
włączyła wideo, na którym jasnowłosa dziennikarka prezentowała sylwetki
potencjalnych kandydatek na żonę dla przyszłego przywódcy. „Xenia Sokolnikowa –
olśniewająco piękna, siedemnastoletnia córka jednego z członków Rady
Najwyższej.” Lidia z powątpiewaniem spojrzała na pulchną brunetkę o żabich
oczach. Nie wyglądała na szczególnie rezolutną. Trzy następne również. Dopiero
kiedy na ekranie pojawiła się długonoga blondynka w eleganckim uniformie, Lidia
poczuła ukłucie zazdrości. Ta dziewczyna była taka, jaką ona nigdy nie będzie!
Przez głowę przemknęła jej wizja okrutnej przyszłości, kiedy to wchodzi już na
mównicę, by powitać swoich przyszłych poddanych, a Lucjan – przywódca strefy –
zamiast jej imienia, wymawia imię Dorothy Stuart. A jej jakiś kelner
uświadamia, że administracja pomyliła się, pięć lat temu wysyłając wiadomość z
ofertą współpracy.
Lidia omal
nie zemdlała, wyobrażając sobie tę scenę. Pospiesznie wyłączyła smartwatcha i
westchnęła ciężko, wachlując się dłonią. Nie może pozwolić, żeby takie ponure
myśli zepsuły jej nastrój. Lucjan wybrał ją. Tylko ją. To była mądra,
przemyślana decyzja, której nikt nie jest w stanie podważyć.
Wstała i
podeszła do barku. Z jednego z dozowników zaczęła wlewać do szklanki sok
żurawinowy. Jej dłoń jeszcze drżała. I w chwili, gdy szklanka była niemal
pełna, w samolocie rozległo się przeraźliwie wycie. Wypuściła naczynie z rąk,
chcąc zasłonić nimi uszy. Przez ten odgłos niemal jej krwawiły. Przeraziła się,
dostrzegając czerwoną smugę na swojej dłoni, jednak nie zdążyła o niej
pomyśleć, ponieważ do kabiny wpadł gwardzista, członek jej osobistej straży. Na
jego twarzy odmalowywało się przerażenie.
– Co się dzieje?! – spróbowała przekrzyczeć
hałas. Nie zwróciła uwagi nawet na lekki, pospieszny ukłon żołnierza. Głowa za
bardzo ją bolała.
– W stronę samolotu zbliża się rakieta. Musimy
się ewakuować! – poinformował.
Zmarszczyła
brwi, odrywając dłonie od uszu. Prawdopodobnie się przesłyszała. Mężczyzna
wygląda na zbyt poważnego, by pleść takie bzdety – pomyślała przytomnie.
– Cała załoga ucieka na zewnątrz. – Podszedł do
niej, łapiąc za ramię. – Musi pani ze mną wyskoczyć!
– Wyskoczyć?
Ktoś zaczął
dobijać się do drzwi kabiny. Wszystko działo się tak szybko! Jakiś mężczyzna
krzyczał. Wyraźnie słyszała swoje imię. Spojrzała przerażona na ciemnowłosego
gwardzistę w zielonym mundurze. Wyrwała mu się i cofnęła o krok. Miała
wrażenie, że nie jest jej przyjacielem.
Jej plecy
natrafiły na coś ostrego. Poczuła jak szklany blat stołu wbija się w jej ciało.
– Panno Lidio! – krzyknął ktoś za drzwiami,
które, zamknięte od wewnątrz, nie dało się otworzyć z drugiej strony. – Niech
pani otworzy drzwi! To zdrajca! Niech pani otworzy drzwi!
– Co się tutaj dzieje? – spytała.
– Oni kłamią! – zapewnił żarliwie, przyciskając
dłoń do piersi. – Rebelianci dostali się w jakiś sposób do samolotu. Leci
rakieta.
Pokręciła
głową, nie wierząc w ani jedno słowo. Gwardzista, widząc, że słowa nic nie
zdziałają, a wrogowie mogą lukiem bagażowym przedostawać się na drugą stronę
samolotu, obrócił dziewczynę tyłem do siebie, zwinnie owinął mocnymi pasami i
przypiął do swoich. Wystukał kod otwierający drzwi i skoczył.
Lidia
stwierdziła, że umiera.
Lecieli w
dół. Szybko. Zbyt szybko.
W jej
głowie pulsował ból, oczy zdawały się wychodzić z oczodołów. Była pewna, że,
gdyby nie zacisnęła powiek, na pewno by wypadły. Bolało ją wszystko od włosów
po koniuszki palców. Nawet nie słyszała swojego własnego krzyku – tak była
przerażona. Dopiero kiedy znajdowali się tuż nad ziemią, otworzyła jedno oko,
by sprawdzić czy jeszcze żyje. Gdy dostrzegła jak blisko niej są, omal nie
straciła przytomności. I wtedy spadochron gwardzisty otworzył się! Po chwili
opadli na ziemię i sturlali się po piaszczystym wzgórzu, owinięci w materiał i
grube liny. Ledwie czuła nad i pod sobą gorący piasek oraz twarde ciało,
obijające się o nią. Świadoma była tylko, że drobne kamyki wchodzą pod jej
sukienkę. Po długim czasie zatrzymali się. Gorący materiał zasłaniał jej twarz, przez co z trudem oddychała. Gwardzista wydostał się z pasów, uderzając przy
tym Lidię łokciem między żebra. Jęknęła głośno. Wszystko ją bolało! Także
spróbowała się uwolnić, lecz na niewiele się to zdało.
– No, no, no. – Usłyszała niskie, prześmiewcze
głosy. Znieruchomiała. Nie podobała jej
się ani ta podróż, ani ci ludzie tłoczący się wokół niej. W końcu zdołała
zsunąć spadochron z twarzy. Zmarszczyła brwi, łypiąc groźnie na trzech mężczyzn
stojących nad nią. Zerknęła na gwardzistę, wypluwającego z ust krew. Dwóch
nieznajomych uśmiechało się bezczelnie, z rękami założonymi na piersi. Patrzyli.
Byli ciekawi jak wydostanie się z pułapki sznurków.
Odchrząknęła głośno.
– Czy ktoś mi pomoże?
Pokręcili
głowami.
Wtem
rozległ się przeraźliwi huk i kawałek dalej, na niebie, pojawiła się kula
ognia. Wnętrzności Lidii podeszły do gardła.
– Samolot – szepnęła, przerażona. Zdumiona
spojrzała na mężczyzn. - Kim jesteście?
Minęła dłuższa chwila zanim jeden z
nich – wyraźnie starszy, ciemnowłosy – w końcu powiedział gładko:
– Rebeliantami, złotko.
– Rebeliantami? – Zbladła.
Mężczyzna z
tatuażem na twarzy uśmiechnął się leniwie.
Zaczęła
szamotać się ze spadochronem. Im bardziej się rzucała, tym on mocniej owijał
się wokół jej ciała. Nie mogła tak po prostu tu leżeć! Musi… No właśnie, co
musi? Nikt nie przygotowywał jej na takie sytuacje. Porwanie? Mowy nie ma! Nie
da się porwać!
– Coś nie tak? – Buntownik z rysunkiem
skorpiona na policzku stał bliżej niż pozostali. Wyglądało na to, że był z nich
najważniejszy. Wysoki, z czarnymi włosami gładko zaczesanymi do tyłu i śniadą
cerą. Mógł mieć czterdzieści lat. Lidia szybko oceniła jak bardzo wydawał się
niebezpieczny.
– Zdrajca – syknęła w stronę gwardzisty.
– Nie jestem zdrajcą – odparł ten urażony. – A
pani uderzyła mnie pięścią w zęby.
– Nie złość się na Adriana – wtrącił dowódca.
– Pomoże ci się wydostać. Musimy się spieszyć. Niebawem pojawią się twoi
wybawiciele.
– Właśnie! – Łypnęła wrogo na Adriana,
rozcinającego sznurki. – Swoją drogą macie bardzo kiepski sprzęt. Kto teraz
używa spadochronów..? Kiedy wojska po mnie przyjdą..!
– Obawiam się, że może potrwać to trochę czasu.
Jak na razie zapraszamy księżniczkę w nasze skromne progi. Wsadzić ją do
samochodu!
– Hej! – krzyknęła, kiedy odwrócił się i zaczął
odchodzić w stronę dwóch aut oddalonych kilkadziesiąt metrów dalej. Nie mogli
jej tak po prostu przetrzymywać! – Nie życzę sobie, żebyście mnie porywali!
Adrian i
jego towarzysz roześmieli się, szczerze rozbawieni.
Pociągnęła
nosem.
Postawili ją
na nogi i zaprowadzili do szarego samochodu. W środku było równie gorąco jak na
zewnątrz. Pociła się niemiłosiernie. Sukienka przyklejała się do jej ud i
pleców.
Rozsądek
podpowiadał jej, by milczała, ale uczucia pozwalały, by rzuciła się porywaczom
do gardeł. Była wściekła! Porwanie? Poważnie? Jak..? Nie należała do rodziny na
tyle wpływowej, by opłacało się ją porywać. Bo przecież nie mogli wiedzieć, że
jest narzeczoną syna przywódcy.
Pobladła.
Oczywiście, że wiedzieli!
– Czego ode mnie chcecie? – spytała, prostując
się. Żadnych gwałtownych ruchów –
powtarzała w myślach. – Żadnych
gwałtownych ruchów.
Rzuciła się
do drzwi i nacisnęła przycisk otwierający je. Na nic się to zdało.
Mężczyzna
prowadzący auto, uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
– O to już musisz zapytać Salima.
– Kogo? – wypluła.
– Przywódcę rebeliantów.
– Gdzie mnie wieziecie?
Nie
odpowiedział.
Opadła na oparcie, wzdychając ciężko. Czuła, że ma problem.
Rozdział został napisany dwa miesiące temu. Teraz zapewne napisałabym go inaczej i kiedyś przyjdzie moment, gdy ulegnie on sporej zmianie. A na ten czas pozostanie taki jaki jest. Powtórzenia? Błędy stylistyczne? Nie daj Boże, błędy ortograficzne?! Ten rozdział mógł być dla Was kopalnią skarbów, jeśli chodzi o takie potknięcia.
Hej :)
OdpowiedzUsuńHm... Niepewna idealistka. Taką postać można wyprowadzić chyba na dwa sposoby :P Albo będzie wiecznie słabą kobietą cieniem, albo zajdzie w niej jakaś niesamowita przemiana. Kibicuję tej drugiej opcji. A może Lidia wcale nie jest słaba? W sumie jej kompleksy można wyjaśnić, skoro otaczały ją idealnie zaprogramowane konkurentki. Takie moje pierwsze wrażenie. Strasznie spodobało mi się jak przedstawiłaś jej przygotowania do pełnienia swojej funkcji. Ciekawi mnie jak poradzi sobie w nowej, naturalnej rzeczywistości.
No i karta pamięci zagłady... Co się z nią mogło zadziać? :)
Pozdrawiam.
Wiesz, że jestem leniwy i zbieranie się do przeczytania jakiegokolwiek tekstu zajmuje mi tysiąclecia... No dobra, przesadziłem. :D Porwanie rozkapryszonej księżniczki? Hm. Ciekawie... Strasznie przypomina mi to BNW, co prawda tylko momentami, ale przypomina. Szczególnie ten wątek, gdzie dziewczyna została "nielegalnie spłodzona". Nie ukrywam, że wątek rebeliantów ciekawi mnie najmocniej.
OdpowiedzUsuńNie powiem, że zaczytuję się nałogowo w liczne blogowe opka, ale kiedy wracam do twojej historii, mam w głowie jedną myśl: Musisz kiedyś wydać książkę! Koniecznie! Piszesz tak... Profesjonalnie? To złe słowo. Masz ogromny talent, albo po prostu dobry warsztat, wyrobiony m.in. przez masowe czytanie przez ciebie książek. Cholera, jak ja czytam opko w necie, to wiem, że czytam opko. Jak czytam twoje opowiadanie (powieść?) to mam wrażenie, jakbym czytał książkę! Nieprzeredagowaną, z drobnymi potknięciami, ale jednak, dobrą prozę (jak ja nie lubię słodzić ku*wa). Podziwiam twój warsztat i idę się schować, bo znów czuję, że moje wypociny są gówno warte. A idź. Wpędzasz mnie w kompleksy. ;_; Dobra czas na drugą część. To kiedy wydajesz pierwszy egzemplarz? Hę?